Góry przyciagają. Po powrocie znad zimnego i sztormowego Bałtyku należało zażyć jakiegoś normalnego otoczenia. 6 lipca budzik odezwał się przed godziną 5.00. To wystarczyło, żeby o godzinie 9.30 znaleźć się przy gospodzie Harnaś u wylotu Doliny Kościeliskiej.
Plan był taki, że idę dopóki się nie zmęczę. Miało to nastąpić w rejonie Schroniska na Hali Ornak, lub Smreczyńskiego Stawu. Dzień był pochmurny, więc mogłem się spodziewać w każdej chwili deszczu.
Około godziny 10.45 melduję się przy schronisku, gdzie następuje spadek wagi plecaka z kanapkami. Odpoczywam około kwadransa. Mam dylemat, czy iść krótkim czarnym szlakiem do Smreczyńskiego stawu, czy też udać się zielonym w rejon Kamienistego Żlebu. Drugi wariant budził obawy ze względu na możliwośc opadów deszczu. W pewnej chwili zauważyłem zagranicznych turystów, którzy kierowali się zielonym szlakiem w kierunku Czerwonych Wierchów. Udałem się za nimi.
Po około 75 minutach marszu powinno być rozwidlenie szlaku w kierunku słowackiej granicy. Niestety, nie było ono oznakowane w dostateczny sposób, więc pomaszerowałem dalej w kierunku Chudej Przełączki mijając Czerwony Żleb.
W okolicy Czerwonego Żlebu zacząłem napotykać ciekawe, częściowo znane mi z obszarów Natura 2000 na Wyżynie Miechowskiej kwiaty, między innymi storczyki (poniżej galeria).
Mimo sporego zmęczenia po osiągnięciu Chudej Przełączki podjąłem decyzję o kontynuacji "spaceru". I tak po kolei: Ciemniak, Krzesanica, Małołączniak, Kondracka Kopa.
Z powodu bólu w nogach jeden ze "wierchów" ominąłem, ale po spojrzeniu na mapę szybko na niego wróciłem. Nie opłaca się skracać trasy...
Na Przełęczy pod Kondracką Kopą zastanawiałem się, czy nie próbować zejść zielonym szlakiem do schroniska na Hali Kondratowej - jednak stwierdziłem, że nie dam rady. Lepszą alternatywą wydawał się zjazd kolejką z Kasprowego do Kuźnic.
Po krótkiej przerwie dalszy marsz: Suchy Wierch Kondracki, Goryczkowa Czuba, Pośredni Wierch Goryczkowy, aż w końcu Kasprowy Wierch. Po drodze stadko kozic z małymi kózkami zatrzymało wszystkich turystów na sesję fotograficzną.
Do schroniska na Kasprowym schodzi się po schodkach. Nie jest ich wiele, ale aby je pokonać musiałem mocno trzymać się poręczy i balansować całym ciałem. Jeśli ktoś się przyglądał, to miał niezły ubaw.
Cena biletu prawie zwaliła mnie z nóg - a nogi były mi jeszcze bardzo potrzebne by zejść po schodach z dolnej stacji kolejki na przystanek busów.
Na dole gorący posiłek z zimnym napojem, a potem środek przeciwbólowy mający za zadanie ukryć skutki wielogodzinnego marszu. Dla niedzielnego turysty to normalne...
Meta na kwaterze - około 19.30.